Dziecko piątku
Jeżycjada Małgorzaty Musierowicz, cykl powieści dla młodzieży, jak głosi opis na okładkach książek, była obecna w naszym domu od dawna. Książki czytała moja małżonka i czytały nasze córeczki, jeszcze jako małe dziewczynki. Długo nie mogłem się przełamać do lektury książek Małgorzaty Musierowicz, pomimo tego, że stosowałem zasadę, aby współdzielić zainteresowania literackie mojej małżonki a także towarzyszyć w czytaniu książek naszym dzieciom. Nie mogłem przełamać swoistej bariery wejścia związanej z osobliwą, jak mi się wydawało, manierą literacką opisywania szkolnych miłości całej gamy tworzonych przez autorkę bohaterów. Było to dla mnie przez dłuższy czas nie do przebrnięcia. Zresztą i jeszcze dzisiaj, z zakreślonego powyżej powodu, przez kilka pozycji Małgorzaty Musierowicz nie udało mi się przebrnąć. W końcu jednak, już dość dawno temu, zacząłem czytać Jeżycjadę. Do wielkich pozycji Jeżycjady, według mojej prywatnej listy, należy m.in. Opium w rosole, a książka, którą opisuję teraz, tj. Dziecko piątku, jest jakby swoistym zakończeniem i posumowaniem Opium w rosole, chociaż chronologicznie książki te nie następują bezpośrednio po sobie, są rozdzielone kilkoma innymi tomami Jeżycjady. Mógłbym nieco humorystycznie napisać, że Jeżycjada to książki Mistrza Małgorzaty (bez „i” pośrodku).
Dziecko piątku to tytuł książki a jednocześnie opinia wypowiedziana o sobie samej przez główną bohaterkę Aurelię, kiedy wylewa swój żal i zwierza się z własnych problemów swojej babci, którą na kartach książki na nowo i w sposób niezaplanowany odkrywa i poznaje. Jest to też opinia wypowiedziana o Aurelii przez panią Monikę, jej macochę, w chwili ciętej wymiany zdań z ojcem Aurelii. Akcja powieści rozgrywa się w roku 1993 i ten rok jest też datą jej wydania.
Książka jest oczywiście wtopiona w cały koloryt narracyjny Małgorzaty Musierowicz z problemami i historiami miłosnymi bohaterów przewijających się przez karty kolejnych tomów Jeżycjady.
Ale w Dziecku piątku chodzi o coś znacznie poważniejszego. To książka mądra, która pochyla się nad poważnym problemem trwałego i już nieodwracalnego rozbicia życia rodzinnego i małżeńskiego oraz sposobów szukania ratunku i leczenia bardzo głębokich urazów psychicznych, przede wszystkim w życiu głównej bohaterki Aurelii, jej relacji z własnym ojcem i jej relacji ze światem.
W książce tej spotykamy kilka samotnych osób, które straciły sens życia, że przywołam myśl jednego z ważnych bohaterów drugiego planu, srogiego i wydawać by mogło na pierwszy rzut oka nieco grubo ciosanego szkolnego woźnego pana Jankowiaka: „ Panie Jezu, gdzie to wszystko znika? radość, miłość, szczęście – wszystko przepadło, nie ma nic, nie ma dla kogo pracować, chyba że tylko dla siebie, na te bułkę z serem, na elektryczność i gaz. Nie ma dla kogo żyć – bo dla siebie samego to już się prawie nie chce.”
Swoją drogą, zagadnienie szczęścia, i to szczęścia związanego z namysłem filozoficznym, pojawia się na kartach Jeżycjady wielokrotnie, że wspomnę tylko o książce Noelka, gdzie ma miejsce bardzo ważna, chociaż króciutka, rozmowa na ten temat pomiędzy głównymi bohaterami, czy rozmowa właśnie w Dziecku piątku na temat szczęścia pomiędzy Gabrysią (o której piszę trochę dalej) i Kreską, główną postacią z przywołanego wcześniej Opium w rosole, bardzo ważną dla Aurelii, głównej bohaterki Dziecka piątku. Jak zauważa w Noelce Gwiazdor (czyli po warszawsku bożonarodzeniowy św. Mikołaj), tylko Kreska ma kluczyk do Aurelii, co zresztą, na kartach Dziecka piątku okaże się niezupełnie prawdziwe, ponieważ kluczyk ten odnajdzie jej nowo odnaleziona i poznana babcia.
Tak więc Kreska w rozmowie z Gabrysią wypowiada następującą ważną dla całości obrazu i przekazu książki Dziecko piątku opinię: „- Przypomina mi się taka opowiastka o kobiecie, która znalazła czterolistną koniczynę. Zawołała męża i dzieci, i przyjaciół, wszyscy siedzieli razem całą noc, pełni nadziei i nasłuchiwali, kiedy nadejdzie szczęście. Ale nic się nie działo, tylko drzewa szumiały, dziecko się śmiało, świecił księżyc. Rano rozeszli się zawiedzeni, że szczęście nie przyszło. – Śliczna opowieść. Szczęście jest chyba czymś takim jak okulary pana Hilarego. – Tak – powiedziała Kreska.(…)”.
Do tego obrazu określenia szczęścia w Dziecku piątku trzeba dodać zdanie włożone przez autorkę w usta przywołanej już postaci szkolnego woźnego pana Jankowiaka: „(…) wspominając dawne dobre czasy, które wtedy, gdy się je przeżywało, wcale nie zdawały się dobre – przeciwnie nawet! – a teraz, z odległej perspektywy, okazywały się najlepszymi latami życia. Śmiesznie. Że tez człowiek nigdy nie potrafi cieszyć się tym, co właśnie przeżywa, zawsze grymasi, zawsze niezadowolony a życie mija”.
Do sprawy szczęścia Mistrz Małgorzata (bez „i” pośrodku), czyli autorka książki, powraca w Jeżycjadzie kilkakrotnie. Poważne rozważania na temat szczęścia pojawią się we Wnuczce do orzechów, rozważania oparte na Traktacie o szczęściu Władysława Tatarkiewicza, który to traktat czyta jeden z głównych bohaterów tej książki, Ignacy. Ignacy zresztą na kartach Dziecka piątku właśnie został poczęty i jest powodem radości swoich rodziców, jak również – autorka opisuje to w sposób niezwykle ciepły – powodem nagle pojawiających się omdleń oraz zaskakujących oczekiwań żywieniowych swojej mamy. Gabrysia – bo o niej mowa – mama Ignacego, który jest u niej pod sercem, ratuje się zapachem koperku i smakiem kiszonych ogórków. Gabrysia pełni w książce Dziecko piątku bardzo ważną rolę, ponieważ przez swoje naturalne ciepło, otwartość i życzliwość otwiera serca osób, które ją spotykają i wywołuje swoistą reakcją łańcuchową. O pewnym społecznym wymiarze dobra i przenoszeniu dobra przez osoby, które od kogoś dobra doświadczyły, pisze w sposób prozaiczny a jednocześnie mistrzowski Małgorzata Musierowicz we wspomnianej już książce Opium w rosole.
Mistrz Małgorzata (bez „i” pośrodku) często przesuwa lupę lubienia i wyróżnienia poszczególnych postaci swojej Jeżycjady i koncentrowania się na nich, jednak Gabrysia to z pewnością ulubiona postać autorki. Prawdziwe centrum całej sagi to rodzina państwa Borejków z czwórką córek, najstarszą z nich jest właśnie Gabrysia.
Małgorzata Musierowicz prawdziwie kocha Gabrysię i patrzy przez palce na jej brak konsekwencji w wychowaniu i odpuszczanie swoim kilkuletnim córkom rzeczy, które powinny być przez nią zauważone. Te błędy wychowawcze Gabrysi, wynikające z jej dobroci i patrzenia na wszystkich ze zbyt wyrozumiałą miłością, będą skutkować w życiu dorosłym jej córek, o czym czytelnik dowie się w następnych tomach Jeżycjady. To swoiste wychowanie bezstresowe swoich córek przez Gabrysię, zauważa przywołany już wcześniej pan Jankowiak – wozny, który występując z pozycji narratora wypowiada następującą obserwację: „ciekawe dzisiaj są sposoby wychowania, jak on był mały, to na lody szło się od wielkiego dzwonu, na przykład za dobrą cenzurkę albo na święta. A dziś – proszę! Wszystko mają na zawołanie. Nie wiadomo, która metoda lepsza, osobiście uważał, że ta dawniejsza”. W tej obserwacji starego woźnego najważniejsze nie są lody, ale zauważane przez niego „wszystko dostępne na zawołanie”. Autorka odpuszcza swojej ukochanej postaci Gabrysi brak konsekwencji wobec jej małej 7-letniej córki Laury, której konfabulacje przyniosły niejedną złą przygodę, odpuszcza jej, kiedy Laura wyznaje w rozmowie ze swoją mamą: „ ja też cię kocham – dlatego tak mi przykro , kiedy kłamiesz – Ja kłamię?! Zdumienie Lury nie miało granic, ja nigdy nie kłamie nigdy (…) – Ja tylko – oświadczyła Laura – przemieniam świat. Mówię inaczej niż jest. To takie zabawne – takie śmieszne. To jest jak czary”.
W całej Jeżycjadzie Mistrz Małgorzata (bez „i”) w najzupełniej prozaiczny sposób dotyka i porusza szalenie ważne tematy. Autora niejako przy okazji i mimochodem w sposób niezwykły podaje definicję prawdziwej rodziny – Konrad, nowy kolega Aurelii, głównej bohaterki Dziecka piątku, tak opisuje atmosferę w domu państwa Borejków: „patrzył na tę całą ludzką gromadę i cieszył się ich ciepłem, które łączyło ich wszystkich, gdy tak rozmawiali, jedli, wybuchali śmiechem lub popadali w zadumę” . Ta w niezwykły sposób opisana definicja rodziny jest uzupełniona kolejnym opisem, znajdującym się ledwie stronę wcześniej „ Gabriela już niejednokrotnie zastanawiała się, jakim to cudownym właściwościom tego lokalu (mieszkanie państwa Borejków – przypis autora komentarza) należy zawdzięczać fakt, że ilekroć w kuchni jest coś do zjedzenia, natychmiast pojawia się tłum głodnych ludzi i – co najdziwniejsze – zawsze jakoś starcza dla wszystkich”.
Czy wreszcie przywołanie obrazu piekła i nieba z książki Przypiski Kazimierza Wójtowicza (a właściwie księdza Kazimierza Wójtowicza, chociaż autorka w swoim wpisie w książce pomija tę informację) . Autorka wkłada ten opis w usta Gabrieli: „W tej książce jest śmieszna opowieść o długich łyżkach. (…) Pewien człowiek chciał zobaczyć, jak jest w zaświatach. I pozwolono mu zajrzeć tam na chwilę. Zobaczył wielki, wielki, wielki kocioł z bardzo pyszną potrawą a wokół tego kotła siedzieli bardzo smutni ludzie, okropnie głodni i wychudzeni, bo mieli łyżki o tak długich trzonkach, że chociaż mogli nimi zaczerpnąć z kotła – nie mogli ich włożyć do ust (bo usiłowali włożyć do własnych ust – przypis autora komentarza). (…) Zaraz potem wpuszczono tego człowieka do pokoju obok. Był tam taki sam wielki kocioł z tą samą pyszną potrawą i tak samo długie były trzonki łyżek, ale ludzie siedzący naokoło kotła byli weseli i zadowoleni. Po prostu wpadli na to, żeby podawać sobie nawzajem jedzenie na tych długich łyżkach. Każdy karmił drugiego, nie siebie. I wszyscy się najedli. I wiesz co? Okazało się, że to właśnie było niebo”.
I już niezależnie od Małgorzaty Musierowicz, trzeba dodać, że małżeństwo i rodzina mogą być i bywają jak niebo, i mogą być i bywają jak piekło, tj. rozbicie, tragedie, rozejścia, nienawiść. Na podstawie opowieści przywołanej w książce Dziecko piątku, możemy powiedzieć, że zależy to właśnie od nas, od tego, czy będziemy pomagać sobie wzajemnie, pomimo trudności związanych z długimi trzonkami naszych łyżek. I właśnie Małgorzata Musierowicz pokazuje przede wszystkim w obrazie rodziny państwa Borejków przywołany w książce Przypiski Kazimierza Wójtowicza obraz nieba.
Małgorzata Musierowicz, dzięki literackiej umiejętności przesuwania funkcji narratora z jednej postaci powieści na inną, tworzy niezwykły narracyjny obraz widziany oczami wielu postaci i bohaterów.
W literaturze Małgorzaty Musierowicz wątki poboczne zawsze pełnią bardzo ważną rolę. Przesuwanie funkcji narratora z postaci na postać, środka ciężkości z wątku na wątek powoduje, że, niczym zawodowy znakomity bokser, autorka z pobocznego i na pozór nieznaczącego wątku może nagle wyprowadzić swoisty „cios” znaczącego wątku i ważnego obrazu i przekazu.
Wróćmy jednak do głównej postaci Dziecka piątku, Aurelii Jedwabińskiej i tego, co niesie ze sobą ta postać.
Aurelia jest bardzo poturbowana psychicznie przez własnych rodziców. Jej ojciec odszedł z domu, nigdy nie miała z nim dobrych relacji. Aurelia wspomina w rozmowie z ojcem: „ nie odzywałeś się do mnie. Nawet na mnie nie patrzyłeś – Uciekałaś na górę, kiedy przychodziłem. – Bo ja myślałam, że to ty nie możesz na mnie patrzeć ! A ja myślałem, że ty mi nie możesz wybaczyć”.
Aurelia nie miała dobrych relacji z własną mamą. Jej mama zawsze była wyniosła, ale, jak mówi Aurelia, za wyniosłością jej mamy krył się strach. Dramat relacji z własną mamą prezentuje wspomniana książka Opium w rosole. Dodatkowo jeszcze, mama Aurelii umiera na chorobę nowotworową dokładnie rok przed czasem trwania akcji Dziecka piątku.
Klucz do Aurelii znajduje jej babcia swoją stanowczością, radością życia, mądrością a jednocześnie bezgraniczną akceptacją Aurelii jako osoby.
Autorka wkłada w usta Aurelii następujące przemyślenie: „Ze wszystkich dorosłych, jakich znam, najbardziej dorosła jest moja babcia. Na czym to polega? Przecież śmieje się często bardziej niż młoda dziewczyna, żartuje, robi kawały. A jednak jest prawdziwie dorosła. Tak, nie wszyscy dorośli są dorosłymi naprawdę. Najczęściej są to po prostu dzieci przeniesione w czasie o pewien odcinek. Co zrobić, żeby stać się człowiekiem dorosłym, dojrzałym, odpowiedzialnym? Nie wiadomo. Tajemnica.”
Tę tajemnicę próbuje rozszyfrować Małgorzata Musierowicz, ale jest to odpowiedź, którą odczyta się czytając całą książkę.
Dziecko piątku to dobra i mądra książka. Warto do niej sięgnąć, żeby w świetle tej lektury spojrzeć z namysłem na swoje małżeństwo i na relacje ze swoimi dziećmi.
I jeszcze jedno, Kościół katolicki i niedzielna Msza Św. są ważnym elementem codziennego życia w tej książce.
#Jeżycjada #Dzieckopiątku #Musierowicz
© Piotr Gryza